Thursday, November 12, 2009

...





mawia sie, ze radzastan to najsuchsze, a przynajmniej jedno z najsuchszych miejsc na ziemi... moze i cos w tym jest. troche przypadkiem znalezlismy sie w Bundi (mala miejscowosc, na poludnie od jaipuru, w gorach) i tu pada od rana bez przerwy i sie nie zapowiada aby mialo przestac. ponoc z powodu cyklonu nad Mombajem, tak twierdza tubylcy.

niemniej co sie dzialo dalej. w Jaipurze spedzilismy dwa dni, dwie noce (tak sie lepiej liczy). wynajelismy sobie tuk-tuka na caly dzien i zwiedzilismy cale miasto wzdluz oraz w szerz. ladnie, kolorowo, imponujacy fort itepe. podobnie jak wszedzie, ale jednak inaczej. standardem stalo sie, ze przez rykszarza musimy udac sie na odpowiednie zakupy --> ubrania, zlota itepe. tak tez bylo tym razem. dla odmiany nic nie kupilismy, chociaz Monika, dlugo ze soba walczyla, bo byla gotowa zostawic tam wiekszosc pieniedzy, np na szalik z krolika. Kto przy zdrowych zmyslach robi szalik z krolika. z krolika sie robi pasztet przeciez.
potem byly kamienie szlachetne i inne...
za to widzielismy piekne, kolorowe slonie - Monika cieszyla sie jak dziecko.

po Jaipurze za pomoca autobusu pojechalismy do Puszkaru. bardzo mala miescina, w ktorej odbywaja sie targi wielbladow. niestety na targ nie trafilismy, niemniej miejsce samo w sobie jest zaiste imponujace pod katem spokoju oraz obostrzen. spokoj bo: nie ma autoriksz, riksze w sumie sa dwie w miescie, malo samochodow, spokojni ludzie. a co do obostrzen: zero alkoholu, zero narkotykow, zero jajiek oraz miesa. a jak to wyglada w praktyce? piwo sprzedaja pod stolem, a narkotyki mozna na kilogramy kupowac na rynku. skorzystalismy z pierwszego oczywiscie.
po puszkarze, za pomoca podobniez autobusu udalismy sie troch przypadkie, poza planem do malej gorskiej miejscowoscie Bundi. calkiem ok, poza tym, ze pada. wczoraj jak jedlismy obiadokkolacje, to musielismy sie kijami oganiac od malp, ktore czychalu na nasze jedzienie. z sukcesem...
droga do bundi byla dramatyczna. moze nie to, ze niebezpieczna, ale w takim fatalnym stanie, ze szok... siedzielismy na koncu autobusu, co jakis czas po drodze pojawialy sie dziwne przeszkody, ktore powodowaly podskakiwanie niemalze pod sufit. spac sie nia dalo, wialo itepe...

teraz czakmy na nocny autobus do Udaipuru, bedzie ok 22:30, wiec jeszcze troche przed nami. gdyby nie ta pogoda to byloby ok, ale tak to srednie. zwazywszy na to, ze tu sa same rooftop restaurants, to korzystanie z nich jest troche bezcelowe. a jest zaiscie ladnie w tym miasteczku.

po Udaiprze, jedziemy do Jodpuru, potem Jaisalmer, Delhi no i doma... niby malo, ale jest to jednak czasochlonne i bedziemy pewnie na styk.

czy cos poza tym sie zmienilo?? nie... jakby kto sie pytal czy warto?? tak. to co widzimy, z czym sie spotykamy ma sie nijak do tego co pokazuja w tv czy co mozna przeczytac. jest git...

3 Comments:

Blogger gałązka said...

Zaiście piknie piszesz dziadku Skutrze! My tu tęsknimy za Wami. jakoś tak pustawo bez was tu. Cieszymy się, że macie wiele ciekawych przygód i liczymy na piękne kolorowe zdjęcia oraz hinduski obiad, jak już do nas kiedyś wrócicie... bo wrócicie mam najdzieje!

gal

10:10 AM  
Blogger figiel said...

ja uważam, że odmawianie narkotyków to poważny błąd. a co tam dają w ogóle? haszisz?

11:35 AM  
Anonymous wlodar said...

i pijecie sobie lassi - mega drin:) bezalkoholowy ale mimo to pycha:)

10:39 PM  

Post a Comment

Subscribe to Post Comments [Atom]

<< Home