Thursday, August 18, 2005

a my juz w i po Sewilli...

tak, wlasnie wrocilismy ze zwiedzania Sewilli, ktora jest bardzo interesujacym miastem, innym niz te do tej pory zwiedzane (faktem jest, ze bylo ich niewiele).
Przypomniala nam sie jeszcze jedna historia, a raczej wydarzenie, ktorym powitala nas Hiszpania. Oprocz tego, ze od poczatku towarzyszyly nam gory, piekielne podjazdy i jeszcze lepsze zjazdy, lepsze od francuskich. Zupelenie przypadkiem, poszukujac noclegu trafilismy na calkiem przypadkowe pole namiotowe pod typowym baskijskim miasteczkiem. Ktokolwiek widzial film ¨Uchodzcy¨ (Exils), zapewne pamieta scene, kiedy glowni bohaterowie spedzili noc w towarzystwie Cyganow. Jakkolwiek wydawalo nam sie to wtedy egzotyczne i nierealne, to wlasnie tak sie stalo, ze wspomniana noc na wspomnianym polu namiotowym (dzikim) dostraczyla nam cyganskich wrazen, a bylo to tak: najpierw z jednego samochodu dochodzily do wszystkich mieszkanco pola rytmy tradycyjnej (malo ambitnej) cyganskiej muzyki, ale po jakims czasie przyjechalo wiecej samochodow (6)=10 rozpaskudzonych dzieciakow, ktore wszystkiego dotykaly, wchodzily do namiotow obcych ludzi, zachwycily sie nasza maszynka do gotowania (mamy ja nadal) i Lukasza lampeczka rowerowa (juz jej nie ma). Malo ambitna muzyka stala sie jeszcze mniej ambitna, ale za to rozbrzmiewala do godziny 3 nad ranem. Namiot tak duzy sie przydal, rowery sie zmiescily w przedsionku razem z bagazami. Nawet Baskowie w swoim kraju czuli przed Cyganami respekt i zamykali swoje namioty na klodki.
Slow pare o Kraju Baskow... jest uroczym obszarem zamieszkalym przez normalnych ludzi (nie zbojow), mowiacych swoim jezykiem (niezrozumialy zupelnie). Starsi mezczyzni nosza urocze, czarne berety, kolarze maja na strojach baskijskie flagi. W oknach wywieszone sa flagi Baskow. Jedynymi elementami nie pozwalajacymi zapomniec o tym, ze bylysmy w kraju walczacym o zachowanie tozsamosci, byly pozamazywane hiszpanskie nazwy miast na drogowskazach oraz napisy ETA na murach... nie bylo zludzen gdzie jestesmy.
Te pierwsze doswiadczenia w Hiszpanii uswiadomily nam, ze jestesmy w kraju, ktory moze cie na kazdym kroku zaskoczyc, zachwycic, ale tez pozrec i zniszczyc.

Jak wspomnielismy do Cordoby dojechalismy pociagiem nocnym z Bilbao, do ktorego niechetnie zabrali nasze rowery (winny byc one spakowane w karton). Mili konduktorzy wcisneli je do magazynu z posciela. Rowery przebyly droge na tylnich kolach, w pozycji pionowej. My z koleji w koleji wyspalismy sie w wagonie sypialnym.

Cordoba przywitala nas bardzo wczesnym switem, chociaz bylo 8 rano. Duze, acz prowincjonalne miasto pelne waskich ulic, po ktorych mozna spacerowac godzinami. Czuje sie wplyw i obecnosc innej kultury, starcie sie islamu i chrzescijanstwa. Najlepiej widac to w Mezquice, gdzie meczet zostal przerobiony na katedre. Bedziemy do konca zycia wspominac Gazpacho (zimna zupa warzywno-pomidorowa) oraz rozne hiszpanskie piwa (w 1 litrowych butelkach).

Nastepnego dnia, wczesnie rano wyruszylismy do Sewilli. Rano, bo dystans nie maly (140 km), a i chcielismy na pewno dojechac. To, co bylo nasza glowna obawa stalo sie prawda. Mniej wiecej od godziny 13 do 18 zalecane jest pozostawanie w zamknietych, klimatyzowanych pomieszczeniach, a nie jechanie rowerem przez Andaluzje. Wypalona ziemia, kraj bez cienia, termometr wskazywal 39 stopnii, konczaca sie woda wystawily nas na ciezka probe. Dookola tylko plantacje pomaranczy, bawelny, gaje oliwne i palmy i wymarle miasteczka spalone na pyl (jak czaszki zwierzat na poboczu). Stanelismy na wysokosci zadania. Po przejechaniu 141,5 km, ledwo zywi dotarlismy na kemping pod Sewilla. A z nowym dniem, wypoczeci ruzylismy do miasta. Milo bylo wspiac sie na wieze katedry, spojrzec z gory na miasto, przyjemnie bylo usiasc w ogrodach Alcazar, gdzie czulo sie klimat oazy i islamu.

A od jutra w droge na Gibraltar, zaczyna sie najostatniejszy z ostatnich etapow naszej podrozy...

do przeczytania...

pozdrawiamy rodzicow i fanow, 3majcie za nas kciuki.

4 Comments:

Anonymous Anonymous said...

nie badzcie znowu tacy "w i po Sewilli" -ile mozna bowiem??! Tydzien? poltora?
...widziano Was, a moze i nie Was, na Gibraltarze; ze dwa tygodnie temu. Czyli to chyba jednak nie Wy? A wiecie kto Was widzial? -Zuzia i Rajchu, znaczy: Rafal... nie znacie?? Zalujcie, sa super!!(jak Wy, mniej wiecej: tez z namiotami, choc bez rowerow, a juz wcale ze Schwalbe oponami..).
To co, bedzie spotkanie po powrocie - dla SZERSZEGO grona??np. w Czulym? Prosze(-simy) o deklaracje.
...tyle, bo i phi..wa dzis cos nie staje, ni vino tinto - o,wlasnie, jak wypada na tle francuskiego?
W Barcelonie odwiedzcie koniecznie stadion i muzeum Juana Grisa! I kupcie takiego misia(wyraznie plci meskiej) w muzealnym sklepiku. Jak wystawicie potem na licytacje - odkupie z dwukrotnym przebiciem! Moze ktos jeszcze drozej...? a wiecie, ze Katalonczykow nazywaja Polacos? Dowiedzcie sie dlaczego.
:D

8:53 PM  
Anonymous Anonymous said...

co z Wami?

7:40 PM  
Anonymous Anonymous said...

Dzięki za te super słowa że tacy wszyscy wespół jesteśmy super:).
A tak do meritum: to może to jednak Wy byliście? widzieliśmy dwóch wczutych bardzo i objuczonych bajkerów w drodze między Kadyksem a Gibraltarem chyba, w niebieskich strojach - on i ona tambien.
My przed wyjazdem do espani też planowaliśmy zabrać bajki, mniej hc, bo polecieć z nimi i tylko na miejscu się przemiszczać, ale te 40 stopni nas skutecznie zniechęciło. Tym bardziej chetnie posłuchamy powyjazdowych wspomnień, więc apeluję wraz z przedmówczynią mą drogą - miting w Czułym dałby radę!

9:39 AM  
Anonymous Anonymous said...

...i pomyslec tylko: co moga zdzialac(o)dwie lampki wina (za duzo)!!
Teraz zero misiaczka, zero licytacji; ...zero muzeum??
No bo i po co mielibyscie odwiedzac Miro, skoro nie
tam mial byc sklepik muzealny?!
TAKI PRZYPAL! wiec znikam...
..choc smutno mi troche bedzie bez odwiedzin tutaj - w koncu osiem
tygodni mamy (-my?) ;) za soba ...

8:35 PM  

Post a Comment

Subscribe to Post Comments [Atom]

<< Home