Monday, August 15, 2005

nadajemy...

wbrew doswiadczeniom udalo sie dorwac internet wczesniej niz przypuszczalismy. Jestesmy w Bilbao, obecnie mamy na liczniku 3126km. Czyli jak latwo sie domyslec, w koncu wjechalismy do slonecznej, acz piekielnie ciezkiej, gorzystej Espanii.

Od ostatniego wpisu wiele sie wydarzylo. Faktem jest, ze nie dojechalismy do Bordeaux, przed nim skrecilismy (duze miasta nas przerazaja), a okolice tego miasta nam wystarczyly - bylo, jest i mamy nadzieje ze jeszcze dlugo bedzie. Winnice zatopione w Sloncu ciagna sie po horyzont, wszedzie zielono... cudownie!!!
Zawrocilismy do Atlantyku i dalsza czesc drogi w strone Hiszpanii przejechalismy wybrzezem. Po drodze calkiem sporo sie dzialo. Najpierw jakikolwiek kemping na naszej drodze odmowil nam noclegu, zaslaniajac sie niby kompletem (cale wybrzeze jest FULL/COMPLET), a Francuzi tak do tej pory mili okazali sie nielitosciwi i powtarzali swoje "pas possible" na nasza prosbe rozbicia sie na ich ogromnych polach. Tak wiec wyladowalismy w lesie, przy drodze, ze zwierzyna dzika... Bylo bardzo przyjemnie - paprocie, swierszcze graly na dobranoc, a cale rozgwiezdzone niebo bylo tylko dla nas.

Mielismy jeszcze jedna przygode. Rozbilismy sie na kempingu "a la farme". Po kilku dniach slonecznej pogody przyszla burza tak gwaltowna, ze w ciagu zaledwie kilkunastu minut cale pole zamienilo sie w jezioro, wygladalo jak Wenecja, a podloga naszej sypialni zamienila sie w lozko wodne. Wspomnijmy, ze klapki Moniki plywaly po przedsionku, nastepnie sluzyly do kopania kanalow melioracyjnych. Ale sie udalo...

Jak bylo na poczatku, jestesmt w Hiszpanii, ktora okazala sie niezwykle ciezka. Nie chodzi nam bynajmniej o temperatury, ale o gory, ktorych nie da sie przejechac. Powiemy inaczej... Da sie, ale mozna na tym stracic zeby (zab), wypruc flaki, zlac sie potem, a i tak nigdzie nie dojechac. Przez ostatnie 4 dni zrobilismy dystans, ktory da sie przejechac na spokojnie w dni 2. W zwiazku z powyzsza sytuacja postanowilismy zmienic plan.

Nowy plan: rezygnujemy z Portugalii, jak i z polnocy i srodka Hiszpanii. za 2 godziny mamy pociag z Bilbao do Cordoby, skad bedziemy kontynuowac nasza podroz. Mamy zamiar przepasc w Andaluzji. Dotychczasowa jazda przez Pireneje rowerem przestala byc przyjemna, ale pozdrawiamy wszystkich kolarzy, ktorzy z usmiechem na ustach wspinaja sie na kolejny szczyt, po to by zaraz z niego spedzic z predkoscia 60 km/h.

Przesylamy pozdrowienia, sciskamy naszych fanow i prosimy o dalsze wsparcie... Jedziemy zmierzyc sie z upalami... (rano sie dowiedzielismy ze czeka na nas 39 stopni :) ).

3 Comments:

Anonymous Anonymous said...

HaHa! HeHe! HiHi! (w porywach nawet HoHo!)- CYKLISCI NA ZELAZNEJ DRODZE??!!(-nie ma to jak na skroty!)
...no, dobra, nie stresujcie sie -nic nie straciliscie w oczach swoich fanow! ..moze nawet przeciwnie: udowodniliscie,ze jestescie mniej cyklistami-fundamentalistami, bardziej zas cyklistami-hedonistami. I za to (TEZ!) jestescie godni podziwu!
Poza tym bedziecie wreszcie mogli popatrzec na kraj, w ktorym sie znalezliscie; bo, wlasnie, a propos - od poczatku Waszej podrozy nurtuje mnie pytanie:co sie dostrzega poza asfaltem, szutrem czy, nie daj Bog, kostka brukowa, pedalujac (na maxa!) od rana do wieczora? dzien po dniu..? tydzien po tygodniu..? fakt, ze cos tam popisujecie o zielonych winnicach, ale jestescie pewni, ze nie widzicie ich oczami Waszej wyobrazni pobudzonej winem? czerwonym do tego raczej..?
cdn...

3:56 PM  
Anonymous Anonymous said...

...och, i nawet jesli po czerwonym, to o co mi wlasciwie chodzi?! Grunt, ze w tych trudach jest jeszcze miejsce na zachwyt (czyzby wzruszenie-nawet?!). Ale pytanie pozostaje - to naprawde pytanie serio: jak daje sie rozgladac "po naturze" z uwieszonymi u roweru 110kg?? (oby z wliczona juz waga wlasna! -przynajmniej by z kazdym dniem lzej..)

..niby juz nieaktualne - chociaz nie, przez Francje bedziecie jeszcze wracac! Zatem 3 rady:
1/ moze sprobujcie z nimi rozmawiac po FRANCUSKU..??!
2/ a koszulki? no, wlasnie - czy one nie byly, zeby oszczedzic na intelekcie, gestykulacji??! wzbudzic balwochwalczy podziw u "panow miejsca"? A w konsekwencji..
3/ najpewniejszy, bo wyprobowany kiedys (wlasnie z Francuzami): NIE MA MOWY, NIE RUSZYMY SIE STAD, AZ SIE COS ZWOLNI!! (tylko nie po polsku, na Boga!)
;)

A oto ostatni apel w tym odcinku: czymajcie sie dalej tak dzielnie - piszcie piszcie piszcie! bo dostarczacie nam (stacjonarnym ziomalom :) )duzo wrazen, tez literackich (!). Dzieki

1:19 PM  
Anonymous Anonymous said...

W 2004 także jeździliśmy ze szwagrem po Płw. Iberyjskim z małym skokiem do Maroka, mając na całe przedsięwzięcie tylko 2 tygodnie, stąd prom "lądowy - szynowy" był w częstym użyciu...

12:32 PM  

Post a Comment

Subscribe to Post Comments [Atom]

<< Home