Saturday, August 27, 2005

podróże (z) rowerem..

jestesmy, jestesmy, nawet już dużo dalej niż przypuszczalismy.
Po pierwsze: raczej to nie nas widziano objuczonych w drodze na Gibraltar, ponieważ Łukasz nie ma nic niebieskiego, oprócz sakw, a Monika ma bluzkę, ale już wypłowiałą. Poza tym trasa nie ta. Nie jechalismy z Kadyksu, tylko z Sewilli, przez Arcos de la Frontera i Tarife. Tarifa zrobiła na nas ogromne wrażenie, chyba dlatego, że po Nordkappie, było to kolejne skrajne miejsce w Europie, gdzie dotarlismy rowerami - najbardziej na poludnie wysunięte miasto. Spotkanie sie Oceanu Atlantyckiego z Morzem Srodziemnym. Poza nami niewielu było, którzy dostrzegli to miejsce. Cała reszta leżała plackiem na plaży. Pierwszy raz zobaczylismy tam Afrykę, która zakryta mgłą wzywała nas w magiczny sposób (ale to innym razem).

Afryka towarzyszyła nam przez cały czas aż do Gibraltaru. Ugryzienie skały Gibraltaru od zachodu jest bardzo utrudnione przez siec ¨autovij¨(trasy szybkiego ruchu) i ¨autopist¨(autostrady). Musielismy sie przedrzec przez zagłębie przemysłowe szarymi drogami nad samym morzem gubiąc sie jak zwykle kilka razy, poza tym musielismy i tak wjechac na drogi dla nas zamknięte. Kilometr przed Gibraltarem pękła szprycha w rowerze Łukasza.

Granicę przekroczylismy z usterką, przecinając pas startowy i wspinając się na skałe, aby zdobyć Europa Point. Fish&Chips w oryginalnym wydaniu brytyjskim dodało nam sił przed poszukiwaniem serwisu rowerowego po stronie hiszpańskiej. O dziwo i wbrew naszym oczekiwaniom znaleźlismy profesjonalny zaklad i sklep rowerowy, gdzie w 40 min uporali sie z awarią. I od tego momentu zaczęły sie kombinacje powrotowe. Zanim jeszcze zdobylismy Gibraltar awaryjnie wyladowalismy na noc w hostelu prowadzonym przez Marokańczyków dla Marokańczyków w ich dzielnicy, gdzie nie sprzedaje sie alkoholu. Dwujęzyczne nazwy, panowie siedzacy przy małej, mocnej herbacie, kobiety w chustach i mężczyzni modlący sie na dywanikach. To juz nie była Europa jaką znalismy.

Chcielismy od razu dostać sie z Gibraltaru do Barcelony. Niestety z pobliskiego Algeciras do Barcelony pociąg prowadził przez Madryt i musielibysmy spakować rowery w kartony (nie mielismy ani kartonow ani wiedzy jak to zrobić, ani chęci żeby to zrobić). Pojechalismy więc do Malagi (nadal rowerem oczywiscie). Oczywiscie z Malagi można dostać sie do Barcelony bezposrednim pociągiem, ale juz 23 sierpnia nie było miejsc aż do 3 wrzesnia. Pojechalismy więc dalej... Droga była naprawdę piękna - Costa del Sol, z prawej morze, z lewej skała... W okolicach Motril z lewej zaczął sie zachwycający łańcuch Sierra Nevada. Miło jest jechać po płaskim i widzieć takie góry obok.

Wjeżdzając do Almerii spotkalismy chłopaka, który własnie przyjechał autobusem z Barcelony. Wazżne jest to o tyle, że miał ze sobą rower. Wyjasnił nam jak spakować rower w karton, żeby go za bardzo nie rozkręcać, przypadkowy kolarz pokazał nam gdzie jest sklep rowerowy, a Monika zdobyła tam kartony na rowery. I tak, ¨dwoje ludzi z kartonami¨ ulicami Almerii, dotarło na dworzec, gdzie pierwszy raz w życiu spakowało swoje bicykle trekingowe w kartony na kolarzówki... (wystające pedały, kierownice i bagażnik). Ale się udało i tak więc jestesmy w Barcelonie. Smieszne jest, że jak opuszczamy jakis kraj, to pada deszcz i to własnie ma miejsce - za oknem pada.

Spimy w hostelu ogłoszonym najsławniejszym hostelem blackpampersów (backpackers). Jest miło, głosno, swiatowo... a za oknem złodzieje.

¿Dlaczego ¨podróże (z) rowerem¨? Jak ktos słusznie zauważył nie jestesmy ortodoksyjnymi cyklistami i próbujemy różnych wyjsć: był samochód, pociąg, ostatnio autobus. A jutro mamy prom, co prawda nie planowany, do Rzymu (w planie była Genua). Cóż, czeka nas podróż przez Toskanię, gdzie tym razem na nasze wyczulone już gardła będzie sie lało wino włoskie.

Pozdrawiamy z Barcelony... Idziemy zwiedzać dalej (kolejny sposob podróżowania - nogi - jest ciężko).

0 Comments:

Post a Comment

Subscribe to Post Comments [Atom]

<< Home