Sunday, November 29, 2009

Mania komórkowa

Jeszcze jedna rzecz. Hindusi uwielbiają słuchać muzy z komórek :) Oto ich ulubiony dzwonek:

Saturday, November 28, 2009

fotoalbum :)


dla zainteresowanych umieszczamy zdjęcie do obejrzenia... zdjęcia znajdują się o tu

Thursday, November 19, 2009

goraco



tak sie sklada, ze jestesmy na pustyni... moze nie koniecznie tak do konca, ale poniekad. a mianowicie jestesmy w Jaisalmerze - miasto wypadowe na camel safari, niedaleko jednostki wojskowej, w okolicach, gdzie w niedalekiej przeszlosci Indie przeprowadzily kilka prob nuklearnych. wiec zasadniczo ciekawie. slonce niezle opala, ludzie juz nas rozpoznaja na ulicach (jestesmy tu 3 dni).

znalezlismy sie tu z Jodhpuru, gdzie spedzilismy 2 dni. calkiem fajne miasto, niezly bazar. nie taki dla turystow, ale dla lokalesow - przyjemnie. poza tym odnosze wrazenie, ze patrza na nas z pewnym uznaniem, gdy staramy sie jesc to co oni - mistrzowska byla chilli pakora --> cala zielona papryka otoczona w ciescie, smazona na glebokim oleju. ostre, ale niezle...

zasadniczo to sie niewiele dzialo, przez ostatnie dni. zrobilismy sobie maly czilaut - moze troche szkoda, ze nie na plazy na Goa tylko na pustyni, ale piachu tu tez nie brakuje.

a! jak bylismy w Jodhpurze, odkrywajac rozne okolice udalismy sie w dziwna ulice, gdzie po jakims czasie otoczyla nas banda dzieciakow domagajaca sie zdjec. jakies jedno czy dwa zapodamy teraz, ale w sumie wyszlo nawet ciekawie.

dzis mamy pociag do Delhi: bagatela 18 godzin (przynajmniej, bo sie lubia spozniac) oraz 921 km...

do zo...

Saturday, November 14, 2009

dalej, dalej, dalej...




gdzies wczesniej chyba napisalem, ze Hindusi zaczynaja mnie/nas irytowac. cofam, moe nie calkiem. od tamtej pory trafialismy na calkiem fajnych.
po kolei:
pierwej w tym Bundi, gdzie caly dzien padalo, trafilismy do "family" guest hausu... takie cos, prowadzone przez rodzine, gdzie mozna sie przespac oraz nawet cos zjesc. warunki nieznacznie indyjskie: troche brudne sciany, nieznacznie dzialajaca toaleta itepe... no ale z powodu deszczu padajacego caly dzien oraz autobusu o 22:30 musielismy sie gdzies podziac. i tak wlasnie ci ludzie z tego guest hausu nas przygarneli, nakarmili (odplatnie) oraz dali ogladac TV --> caly dzien hinduskie filmy... w miedzy czasie mniej wiecej co godzine gaslo swiatlo. jak sie okazalo jest to normalne w tym kraju...

nastepnie nocnym busem pojechalismy do Udaipuru - ladne, ale chyba tylko z jednego powodu - imponujacego fortu na gorze (MOnika sie jeszcze upiera, ze palac na wodzie, jak ktos lubi Bonda to Octopusy bylo tam krecone). niemniej budowla wspaniala. co prawda w co drugim miescie jest podobny, ale jak na razie widzielismy tylko ten...
tego samego dnia zapadla decyzja, ze zostajemy tylko jedna noc i jedziemy dalej. zaczepil nas pan, ktory oferowal uslugi krawieckie jak sie dowiedzial, ze jestem bankowcem. garnitur tylko w 8 godzin, ale jak dla mnie na 6 rano bylby gotowy... tylko 100 EUR (ale jak ja bym to wiozl!?)

nic to, niczym nie zrazeni, dzis o 8 rano mielismy autobus do Jodhpuru - duze miasto, wszedzie bazar itepe. kolejna twierdza/fort, ale to juz jutro...
dzis byl dzien jedzenia na ulicy - pyszne pomidorowe cos z ziemniakiem oraz wspaniale tosty z omletem. narod, ktory chyba nie jada kanapek ani tostow, wyspecjalizowal sie w sztuce robienia pysznych tostow.

teraz bedziemy sie udawac do Jaisalmeru, potem Delhi oraz jakby na to nie patrzec Warszawa. 3 tygodnie na Indie to stanowczo za malo.

Thursday, November 12, 2009

...





mawia sie, ze radzastan to najsuchsze, a przynajmniej jedno z najsuchszych miejsc na ziemi... moze i cos w tym jest. troche przypadkiem znalezlismy sie w Bundi (mala miejscowosc, na poludnie od jaipuru, w gorach) i tu pada od rana bez przerwy i sie nie zapowiada aby mialo przestac. ponoc z powodu cyklonu nad Mombajem, tak twierdza tubylcy.

niemniej co sie dzialo dalej. w Jaipurze spedzilismy dwa dni, dwie noce (tak sie lepiej liczy). wynajelismy sobie tuk-tuka na caly dzien i zwiedzilismy cale miasto wzdluz oraz w szerz. ladnie, kolorowo, imponujacy fort itepe. podobnie jak wszedzie, ale jednak inaczej. standardem stalo sie, ze przez rykszarza musimy udac sie na odpowiednie zakupy --> ubrania, zlota itepe. tak tez bylo tym razem. dla odmiany nic nie kupilismy, chociaz Monika, dlugo ze soba walczyla, bo byla gotowa zostawic tam wiekszosc pieniedzy, np na szalik z krolika. Kto przy zdrowych zmyslach robi szalik z krolika. z krolika sie robi pasztet przeciez.
potem byly kamienie szlachetne i inne...
za to widzielismy piekne, kolorowe slonie - Monika cieszyla sie jak dziecko.

po Jaipurze za pomoca autobusu pojechalismy do Puszkaru. bardzo mala miescina, w ktorej odbywaja sie targi wielbladow. niestety na targ nie trafilismy, niemniej miejsce samo w sobie jest zaiste imponujace pod katem spokoju oraz obostrzen. spokoj bo: nie ma autoriksz, riksze w sumie sa dwie w miescie, malo samochodow, spokojni ludzie. a co do obostrzen: zero alkoholu, zero narkotykow, zero jajiek oraz miesa. a jak to wyglada w praktyce? piwo sprzedaja pod stolem, a narkotyki mozna na kilogramy kupowac na rynku. skorzystalismy z pierwszego oczywiscie.
po puszkarze, za pomoca podobniez autobusu udalismy sie troch przypadkie, poza planem do malej gorskiej miejscowoscie Bundi. calkiem ok, poza tym, ze pada. wczoraj jak jedlismy obiadokkolacje, to musielismy sie kijami oganiac od malp, ktore czychalu na nasze jedzienie. z sukcesem...
droga do bundi byla dramatyczna. moze nie to, ze niebezpieczna, ale w takim fatalnym stanie, ze szok... siedzielismy na koncu autobusu, co jakis czas po drodze pojawialy sie dziwne przeszkody, ktore powodowaly podskakiwanie niemalze pod sufit. spac sie nia dalo, wialo itepe...

teraz czakmy na nocny autobus do Udaipuru, bedzie ok 22:30, wiec jeszcze troche przed nami. gdyby nie ta pogoda to byloby ok, ale tak to srednie. zwazywszy na to, ze tu sa same rooftop restaurants, to korzystanie z nich jest troche bezcelowe. a jest zaiscie ladnie w tym miasteczku.

po Udaiprze, jedziemy do Jodpuru, potem Jaisalmer, Delhi no i doma... niby malo, ale jest to jednak czasochlonne i bedziemy pewnie na styk.

czy cos poza tym sie zmienilo?? nie... jakby kto sie pytal czy warto?? tak. to co widzimy, z czym sie spotykamy ma sie nijak do tego co pokazuja w tv czy co mozna przeczytac. jest git...

Saturday, November 07, 2009

dalej...




tak wiec jedziemy dalej. teraz jestesmy w Joipurze (Radzastan), dzis rano mielismy okazje ogladac Taj Mahal. robi wrazenie. niemniej:
ostatni wpis byl jeszcze w varanasi - takie niemalze swiete miasto, gdzie lokalesi pala ciala swoich bliskich... robi wrazenie.
niemniej kontynuujac jazde pociagiem udalismy sie podobnie jak ostatnio (sleeper) do Agry, celem zobaczenia oslawionego Taj Mahala. oczywisci nie czynne w piatki (kiedy indziej moglismy przyjechac?), wiec musielismy zostac tam dzien ekstra. poniekad dobrze sie zlozylo, bo Monika podupadla na zdrowiu i caly dzien przespala z goraczka. prawdopodobna diagnoza - zatrucie zanieczyszczeniami (bo generalnie to syf panuje). takoz sam sie snulem po miescie co chwile odwidzajac MOnike.
po dzisiejeszym porannym ogladaniu TM, zlapalismy pierwszy lepszy autobus do Jaipuru. tak, tak autobus. tego jeszcze nie bylo... jak ktos mysli, ze piekne klimatyzowane volvo, to sie powaznie myli - autobus mocno sponiewierany, nie pierwszej swiezosci, do tego droga tez mocno watpliwa - niby platna, a w poprzeg krowy, wielblady, samochody pod prad i inne takie...
po dojechaniu na miejsce jak zwykle sie okazalo, iz byle rykszarz wie lepiej od nas co chcemy robic, a na pewno jest to jazda riksza, ktora jest very czip, very, very...
tak tez siedzimy, pijemy wode (w tej kwestii sie niewiele zmienilo) i planujemy co dalej...
a jakies spostrzerzenia??
natretni Hindusi, ktorzy staja sie bardzo meczocy... na widok white face zachowuja sie jak wsciekle malpy (tych swoja droga tez tu nie brakuje)
z Monika nikt nie chce gadac, bo jest kobieta, wiec ma zglowy uzeranie sie z hindusami

Wednesday, November 04, 2009

dni pierwsze

ha, tak tez sie stalo , ze dotarlismy do Indii jakem zamierzali... w delhi spedzilismy kilka godzin, glownie poszukujac biletow, przez co prawie 3 razy dalismy sie naciac na zakup oszalamiajaco taniej wycieczki na 2 tygodnie po radzastanie, tanio bo tylko 795 $... niemniej sie nie dalismy,mimo brakow ponoc biletow kolejowych pojechalismy do varanasi. a tu juz zupelnie inaczaj: cisza, spokoj, beztroska itepe... dziwnie nas tylko tu nazywaja oraz pozdrawiaja:hello bot, hello silk, hello cheap room...hello bakszisz.

Spimy w rest housie z samymi japonczykami.Jest nawet czysto (mala jaszczurka w pokoju). Na pierwszy rzut oka nie zauwazylismy prysznica (jest nad toaleta!!!) wiatrak smiga nad glowa. jerst git!

Jak wyglada ulica w delhi czy varanasi? to mix krowich swiezutkich kup, chudych psow i koz, spluniec po tytoniu i kawalka czystej sciezki, ktora czesto zaztawia swoim zwalistym cielskiem krowa... swieta krowa...

a no i jechalismy pierwszy raz pociagiem tutej: 3 klasa, sleeper, bez klimatyzacji, sami hindusi, 6 osob, czai, czai, czai i super jedzienie...gites. spalo sie tak dobrze jak dawno.